Świat potrafi być brutalny. Przynajmniej tak mnie uczono. Że czasem dostajemy od niego po głowie, a nawet jest wobec nas życzliwy, to tylko requiem do nadchodzącej katastrofy. Biedny profesor Guliet. Świat nie był dla niego życzliwy.
Otworzyłem oczy. Rozumiejąc swój błąd, natychmiast je zamknąłem.
- Notatka. Nie pij więcej - wymruczałem przez zaciśnięte zęby. Świat dopiero zaczynał wpełzać we mnie całym swoim okropieństwem. Głośne skwierczenia ptaków, słońce bijące po oczach, i ten cholerny ból głowy. Przyrzekam, Panie, więcej nie piję...
Otworzyłem oczy, tym razem skutecznie, i powoli stanąłem na nogach. Natychmiast jednak usiadłem boleśnie na tyłku. Znów zapach jabłek...
- Spierdalaj - rzekłem mimowolnie.
- Oj, Jean, ja do Ciebie kulturalnie, wyciągam Cię z kłopotów, podaję pomocną dłoń, a ty mnie odtrącasz? Nieładnie.
Spojrzałem w jego kierunku. Siedział, sukinsyn, na głazie kilka kroków ode mnie, i patrzył się na mnie tymi swoimi szarymi ślepiami, pełnymi okrutnego szaleństwa i płonących dusz. Przynajmniej sądziłem, że się patrzy, gdyż nie chciałem w nie znów spojrzeć. Ostatnim razem prawie skończyło się to dla mnie szaleństwem. Jak zwykle ubrany w białą kamizelkę uszytą z dziwnego materiału, oraz płócienne spodnie. Siedział do mnie bokiem, i co jakiś czas - jakby od niechcenia - prostował śnieżnobiałe skrzydła. Pozer.
- Pomocną dłoń, psia mać - czułem na wargach metaliczny smak. Kurwa, a jednak. Wybacz, Panie - nie mam pojęcia, dlaczego do tej pory mnie jeszcze nie rozerwałeś na strzępy.
- Bo jestem twoim Aniołem Stróżem, baranie - rzucił krwistoczerwone jabłko przed siebie, a to rozpłynęło się zostawiając tylko jasny dymek, unoszący się leniwie na wietrze.
- Taa, jasne - wstałem powoli, opierając się o pień drzewa - przez ciebie mam same kłopoty.
- Super. W takim razie następnym razem, jak twoje śniadanie zacznie do Ciebie strzelać, to będę Cię miał w dupie.
- No dobra, wybacz.
- Nieważne. Wybacz, Jean, ale nie mam teraz czasu na pogaduchy. Następnym razem jak będziesz mnie potrzebował, to najlepiej idź się utopić. Na razie - i rozpłynął się podobnie jak wcześniej jego jabłko.
Dupek. Nienawidzę sukinsyna. I tej jego nonszalancji. Pewnego dnia będzie mi wdzięczny, gdy stanę obok Tronu Pańskiego w blasku chwały. Już niedługo. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, pozwól mi pokonać moich winowajców...
Post został pochwalony 0 razy
|